Na zachodzie… duże zmiany. Wspomnienie dawnych Milowic

IMG_20150331_205823

Milowice – zachodnia dzielnica Sosnowca. Graniczy od północy z Czeladzią, od wschodu z Rudną i Starym Sosnowcem, a od południa i zachodu z Katowicami.( http://pl.wikipedia.org/)

W ostatnim czasie za sprawą splotu różnych okoliczności powróciła do mnie pasja związana z przeszłością. Chętnie biorę udział w spotkaniach, które przybliżają nam czas przeszły naszego miasta. Wiele wspomnień sięga okresu przedwojennego i tego tuż po wojnie. Mówimy o wielkich ludziach, którzy mieszkali w Sosnowcu lub tutaj się urodzili. Opowiadamy również o zwykłych mieszkańcach, którzy tu żyli, bo ich codzienność tworzyła historię. Zauważyłem, że w takich spotkaniach dość rzadko pojawiają się Milowice. Podobno to najstarsza dzielnica Sosnowca. Dziś moim zdaniem, Milowice zatraciły swoją odmienność i urok. Podobnie jak inne dzielnice mają swoje duże sklepy, duże domy, szybkie samochody. A jaka była moja dzielnica wcześniej?

Już poczynając od lat przedszkolnych mieliśmy możliwość, w czasie pogodnych dni, chlapania się w wodzie. Przedszkole miało duży, ogrodzony plac zabaw, który otaczał bukszpanowy żywopłot. Ścieżki tworzące zielony szpaler dawały dodatkowe schronienie w czasie zabaw. Różnorodne wyposażenie, zapewniało radosne i ciekawe spędzenie czasu. Na pierwszym miejscu stawialiśmy brodzik. Wybetonowany prostokąt, gdzie woda sięgała, co najwyżej do kostek, a u jego krótszego boku była potężna żaba. Z jej ust tryskały przyjaźnie strumienie letniej wody. Woda, jak już wspomniałem, nie była głęboka, więc szybko ogrzewała się w promieniach słońca, pomimo czujnego wzroku opiekunek, czasem udawało się nam usiąść w wodzie.

IMG_20150331_203553

Starszym dzieciom i młodzieży szkoła podstawowa też oferowała możliwość schłodzenia rozgrzanego ciała. W południowo – zachodniej części terenu szkolnego był zlokalizowany odkryty basen. Dawał wspaniałą możliwość pływania zarówno dla początkujących jak i dla tych bardziej zaawansowanych. Najpłytsze miejsce miało około 80 cm głębokości, a odpowiednie uformowane dno stopniowo zwiększało głębokość basenu do około 2,5m w najgłębszym miejscu. Dla mnie basen miał jeszcze jedną zaletę, znajdował się tuż obok mojego bloku. Po kąpieli nie musiałem suszyć się w słońcu, wystarczyło przebiec kilka kroków i przebrać się w domowym zaciszu. Niestety basen był użytkowany rok lub dwa, nie więcej. Okazało się, że woda z basenu przedostaje się do piwnic naszego bloku, więc zaprzestano jego napełniania. Jeszcze przez kilka następnych lat wyprawa do piwnicy, na przykład po ziemniaki, odbywała się „ceglanym szlakiem”. Oznaczało to przeskakiwanie z cegły na cegłę ponad lustrem rozlanej w piwnicy wody. Przez wiele lat basen świecił pustym, białym betonem, a po deszczu straszył błotem i chmarami komarów. Ostatecznie zasypano go i ślad po nim zaginął.

Brak basenu nie oznaczał, że nie można było zażywać kąpieli. Wystarczyło wyjść na skraj, Milowic, w kierunku Czeladzi, aby naszym oczom ukazał się sielski krajobraz. Widzieliśmy zielone łąki, pasma pól uprawnych, obsianych żytem, pszenicą lub innym zbożem. Łąki przyciągały błękitnym wołaniem bodziszka, żółtym przyciąganiem jaskrów, a koloryt uzupełniały polne koniczyny, złocienie wielkie, dziewanna z nowym odcieniem błękitu. Nad polami unosiły się z radosnym trelem skowronki. Dopełnienie krajobrazu stanowiły dwie niecki wypełnione wodą, były to -nazwa miejscowa – „Wójta Stawy”. Pierwszy, ulokowany bliżej Milowic był naszym kąpieliskiem, a w zimie ślizgawką dla łyżwiarzy. Drugi, dalszy był rajem dla wędkarzy. Jego brzegi były częściowo zarośnięte sitowiem. Niekiedy, gdy nie było w pobliżu wędkarzy budowaliśmy tratwy z desek i odbywaliśmy rejsy od brzegu do brzegu. Nie było nam dane długo cieszyć się z bliskich kąpielisk. W lipcu 1969 roku wody powierzchniowe zalały wyrobiska kopalni „Generał Zawadzki” w Dąbrowie Górniczej. Po tym zdarzeniu nasze stawy zostały zasypane. Przez wiele następnych lat były „urokliwym” dzikim wysypiskiem wszelkich, niepotrzebnych rzeczy. Zlikwidowanie tych stawów nie odcięło nas od możliwości korzystania z kąpieli, ale wymagało większego wysiłku i dalszych wypraw. Miejsce gdzie chodziliśmy znajdowało się już za Brynicą, w kierunku Siemianowic, na tzw. Zamułkach.

IMG_20150331_202404

W Milowicach był jeszcze jeden zbiornik wody, wprawdzie nie służył do kąpieli, lecz był bardzo urokliwy. W dawnym parku im. 22 – go Lipca, dziś Park Milowice, znajdował się wybetonowany basen, który swoim kształtem troszkę przypominał nerkę. Dość rozległy, w najwęższym miejscu jego dwa brzegi spinał drewniany mostek. W upalne dni stojąc na tym mostku można było rozkoszować się chłodnym powietrzem. Mostek miał jeszcze inną funkcję – nieoficjalną – świetnie spełniał rolę skoczni w czasie wyścigów rowerowych, ale było to później, gdy byliśmy starsi. Drugim, równie ważnym miejscem tego parku był amfiteatr. Rzędy łukowato rozlokowanych ławek okalały muszlę koncertową. Wprawdzie wykorzystanie tego amfiteatru było symboliczne, tym niemniej nadawał on koloryt dzielnicy. Dla mnie ta scena była miejscem „debiutu” – znacząco zmrużone oko – w publicznych występach. W roku Kopernikańskim – 500-lecia urodzin Mikołaja Kopernika – odbył się w amfiteatrze finał szkolnego konkursu wiedzy o Koperniku, w którym brałem udział. Trzecim ważnym elementem parku, choć nie korzystałem z niego, był podest taneczny. Odbywały się na nim zabawy taneczne, oczywiście, gdy nie padał deszcz. Cały park był otoczony ogrodzeniem o wysokości około 120 cm. Hmmm chyba nadużyłem określenia otoczony, tak naprawdę ogrodzenie to było z dwóch stron parku, południowej stykającą się z ulicą Baczyńskiego oraz wschodniej od strony księżego ogrodu. Drzewostan parku był i, właściwie jest, mieszany. Znajdziemy tu klony, kasztanowce, dęby, jarzębiny, akacje i brzozy. Ostatnimi laty pojawiły się również drzewa iglaste. Od strony wschodniej i południowej ciągnęły się pasma żywopłotu z bukszpanu, od czasu do czasu urozmaicane gniazdami śnieguliczki. Co oczywiste śnieguliczka miała największe wzięcie jesienią, kiedy jej białe kulki nadawały się do strzelania.

 IMG_20150331_202531

Pomiędzy ulicami Studzienną i Baczyńskiego był zlokalizowany jeszcze jeden park. Park Jordanowski z wyposażeniem do zabaw dla dzieci. Znajdowały się tam huśtawki, karuzele, zjeżdżalnia i piaskownica. Równe okolone krawężnikami alejki, otoczone krzakami bukszpanu zachęcały do spacerów wśród drzew. Drzewostan parku to w przeważającej części kasztanowce uzupełnione brzozami i akacjami. Cały teren parku był ogrodzony wysokim płotem, co dawało maluchom swobodę poruszania się, a matkom pewność, że ich pociechy nie zabrną zbyt daleko w poznawaniu świata.

 IMG_20150331_202711

W tamtych latach ruch samochodów nie był wielki, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że na milowickich ulicach było mało aut. Wiem, że dziś trudno to sobie wyobrazić, lecz wtedy przejażdżka samochodem urastała do rangi święta. Znalazł się sposób, aby to święto było częściej. Nie, żeby zaraz święto państwowe, ale zwykła niedziela. Nie, żeby Mercedes, ale zwykła ciężarówka, wywrotka. W owym czasie, w miejscu gdzie dziś jest zadrzewiony teren w pobliżu hali sportowej, przed parkingiem przy giełdzie, znajdował się zsyp kamienia z sortowni. Taśmociąg transportujący kamień przechodził nad drogą do centrum Sosnowca. Wywrotki podjeżdżały pod zsyp, zabierały swój ładunek i ruszały w drogę na wysypisko. Wywrotki Star 25, nie miały wielkiej ładowności, ale 4 tony w zupełności wystarczało na tamte czasy. Właśnie te niepozorne wywrotki dawały nam możliwość jazdy samochodem.

 IMG_20150331_203330

Zaopatrzeni w odpowiednią walutę, paczka Sportów, pukaliśmy do szoferki i….. jazda przed siebie. Nie była to wielka podróż i nie oferowała zawrotnej prędkości, ale dawała wiele radości. Święto nie mogło być codziennie, więc korzystaliśmy z przyjemności w sposób umiarkowany. A byłbym zapomniał, że mieliśmy swoje ulubione wywrotki i szoferów, „moja” miała na masce umocowaną podkowę.

Naszą codziennością był sport. Na pierwszym miejscu piłka nożna, ale nie tylko ta dyscyplina. Każdy wolny skrawek terenu wykorzystywaliśmy do grania. Oczywiście zawsze „szefem” drużyny był ten, który miał piłkę, bo nie było to powszechne zjawisko. Mógł być fajtłapą, lecz miał pewność, że będzie grał. Stosunkowo rzadko korzystaliśmy z boiska szkolnego. Dziś to boisko jest piękne, oświetlone, ze sztuczną nawierzchnią.

 IMG_20150331_203251

Wtedy było pokryte brunatnym żużlem i zaangażowane granie kończyło się krwawymi ranami na nogach i rękach. Znacznie częściej graliśmy na trawiasto glinianym „klepisku”, które znajdowało się w zachodniej części terenu szkolnego. Jak wspomniałem wyżej każdy skrawek terenu zajmowaliśmy do grania. Nawet nieszczęsny pusty basen służył nam do gier, treningu.

Czy wiecie, do jakich celów służy trzepak? Wiem, wiem, to truizm, lecz w tamtym czasie to nie była tak oczywista odpowiedź. Trzepak, jak sama nazwa wskazuje, służył do grania w siatkówkę. Zespoły jedno, dwu lub trzyosobowe toczyły zacięte spotkania. Czasem były przerywane, gdy ktoś z mieszkańców poprosił o umożliwienie wytrzepania dywanu. Trudno się dziwić, że tak było skoro właśnie tutaj miał swoją siedzibę „Płomień”. Znany siatkarz, reprezentant Polski – obecnie trener – również na naszych trzepakach zaczynał swoją reprezentacyjną karierę.

Sporty zimowe to łyżwy, mecze hokejowe na zamienionym przez strażaków w lodowisko, boisku szkolnym. Zima to również sanki. Tam gdzie dziś znajduje się pętla tramwajowa, był raj dla saneczkarzy. Dziura w ziemi, lej?, otoczony ścianami o różnym nachyleniu, dawały różne stopnie trudności zjazdu. Co odważniejsi próbowali zjazdów w rynnie na łyżwach, czasem kończyło się to wywrotką, choć zawsze szczęśliwie.

W okresie wiosenno-letnim często dawało się słyszeć w Milowicach dźwięk, który elektryzował nasze serca. Był to dźwięk wysokoprężnych silników czołgowych sprawdzanych w terenie po naprawie w siemianowickich zakładach wojskowych. Obszar testów to położony za Brynicą trójkąt gliniasto leśnych dróg położonych pomiędzy Sosnowcem, Katowicami i Siemianowicami. Dla tych, którzy pamiętają serial „Czterej Pancerni i pies” z pierwszej ośmioodcinkowej emisji jest jasne, jaką atrakcją były dla nas te czołgi.

IMG_20150331_203657

Zew silników czołgowych był potężny, dlatego nie byliśmy w stanie oprzeć się wezwaniu. Po drodze wstępowaliśmy do „bankomatu”, to znaczy do kiosku po „Sporty” i dalej marsz do celu. Nie były to znane z serialu czołgi T-34, ale znacznie nowocześniejsze T-55. Po opłaceniu kursu można było się napawać hałasem wnętrza czołgu pokonującego przeszkody terenowe. Niestety do pełni szczęścia brakowało nam strzelania z dział czołgów, lecz zakres testów tego nie przewidywał.

IMG_20150331_203458

Wprawdzie z czołgów nie strzelano, lecz mimo to odgłosy strzałów dobiegały do Milowic. Kanonada dobiegała ze strzelnicy wojskowej ulokowanej w pobliżu czołgowiska, również za Brynicą. Jednostką, która odbywała strzelania na tej strzelnicy i ćwiczenia na poligonie, był to 5 Batalion Piechoty Obrony Terytorialnej Kraju (JW. 2086). Batalion ten stacjonował w Milowicach w latach 1964 – 1971 i liczył 122 osoby. Często podchodziliśmy pod ogrodzenie jednostki, aby zdobyć wojskową kawę z cukrem w kostkach. Zdarzało się, że oglądaliśmy filmy wyświetlane w świetlicy jednostki. Żołnierze mieszkali w murowanych barakach ulokowanych w nie duże odległości od kopalni. Obecnie teren baraków otoczony jest przez tory pętli tramwajowej. W czasach wojny w tych barakach był ulokowany Arbeitskommando E535 Stalag VIIIB, filia obozu Lamsdorf dzisiejsze Łambinowice. Aby zakończyć temat tych baraków dodam, że po wojnie, 1950 rok, teren obozu wraz z drewnianymi barakami na milowickiej „Górce” był wykorzystany dla stworzenia, pod auspicjami MBP i resortu surowców mineralnych, jednego z 6 centralnych ośrodków pracy więźniów. Ostatni ośrodek pracy więźniów został zamknięty w 1958 roku. Po wyjściu wojska w barakach zamieszkała, na początku lat 70-tych, szkółka ZOMO. Swoje ćwiczenia w rozpędzaniu tłumów odbywali, niestety, na naszym „dzikim” boisku za Brynicą. Chętnie wtedy używali gazów łzawiących, o czym przekonywał się każdy z nas, który przewrócił się po interwencji przeciwnika. Wdychanie przez chwilę „łzawej trawy” było bezcenne.

Byłoby niewybaczalnym błędem, gdybym pisząc o Milowicach, tak mało miejsca poświęcił klubowi, który rozsławił naszą dzielnicę na całą Polskę. Płomień Milowice miał wiele sekcji sportowych, ale tak naprawdę stał siatkówką. Nam siatkówka była najbliższa, bo na każdym kroku spotykaliśmy nasze siatkarki i siatkarzy. Nie mogło być inaczej skoro czołowa zawodniczka „Płomienia” i reprezentacji Polski Danuta H. była naszą nauczycielką WF. Mecze mężczyzn dostarczały wielkie emocje, ale to panie sprawiły nam, jako pierwsze największą radość, zdobyły mistrzostwo Polski. Pamiętam słoneczny dzień, kiedy mieszkańcy Milowic wyszli na powitanie Mistrzyń. Szkoła odwołała lekcje, a kopalnia wysłała delegację wraz z orkiestrą górniczą. Wszyscy czekali na przyjazd siatkarek na skrzyżowaniu ulicy Baczyńskiego z obecną DK86. Niecierpliwe oczekiwanie i co chwilę przebiegający przez tłum fałszywy alarm, „są, są widzę jak wysiadają”. W końcu doczekaliśmy się, przyjechały, gromkie okrzyki powitały Bohaterki. Kolorowy pochód wypełniający drogę do Milowic odprowadził Mistrzynie do drzwi hali sportowej. Tylko nieliczni szczęśliwcy dostali się do środka hali, aby podziękować Paniom za ich wielki sukces. W późniejszych lat nadszedł czas triumfów drużyny mężczyzn, ale to Panie były pierwsze. Najcenniejszy sukces drużyny męskiej, to niepobity do dziś, Puchar Europy Mistrzów Krajowych. Żadna inna polska drużyna, czy to męska czy to żeńska, w grach zespołowych nie odniosła takiego sukcesu.

Prawdę mówiąc jeszcze wiele słów trzeba by napisać, aby oddać klimat dawnych Milowic. Nie wspomniałem o zabudowie, o gospodarstwach rolniczych, które tu były, a były one słynne na lokalną skalę. Nie mówiłem o milowickim lasku oraz o bunkrach, które tam sięznajdowały, a ich resztki pozostały do dziś. Nie powiedziałem tego wszystkiego z obawy, że sprowadzę na Was niespodziewany sen. Dlatego z lekkim trzaskiem zamykam laptopa. Napiszę więcej innym razem…… o ile ten raz nastąpi.

 

Marek Milowiczanin

Źródła:

7 Comments

  1. Pieknie Pani Aniu. Pieknie Panie Marku. Odplynalem. Gdzies daleko….bardzo daleko. Zal? Tak. Troche tesknoty. Tych lat tak precyzyjnie opisanych i takiej sielanki dzis sie chyba nie zrozumie. Ale wyobrazic sobie ja mozna z latwoscia czytajac tak pieknie ulozone slowa. Pozdrawiam serdecznie. Dobrac towarzystwo milowickie i rozbujamy i Milowice:-)

    Polubienie

  2. Bardzo interesujący artykuł. Ja mogę dodać nieco o dwóch miejscach w Milowicach, w których jako chłopak z Piastów, bawiłem się. Pierwszy to lasek milowicki, który w czasach gdy zaczytywałem się w książkach przygodowych był dla mnie amazońską puszczą. A drugie miejskie to „skałki” (jak my z Piastów je nazywaliśmy) – czyli hałdy z kopalni Milowice. Jedna z nich, mniejsza, była nawet bardzo jakby z żużlu, zbita i można się było po niej wspinać – oczywiście bezpieczne to nie było. „Pożyczaliśmy” sobie liny od alpinistów, którzy malowali bloki na Piastów (chowali swój sprzęt na niskich poddaszach, do których można się było dostać z poziomu dachu). Oczywiście potem je oddawaliśmy. Druga hałda była o wiele większa w kształcie okręgu z pustym środkiem – do niego wjeżdżały ciężarówki i zrzucały odpady z kopalni.

    Polubienie

  3. Ciekawe :]
    Mnie zdziwiła bardzo informacja o jednostce wojskowej w Milowicach. Do tej pory słyszałem tylko o OPL stacjonującej na Maczkach w pobliżu Wodociagów.
    No i o czasach carskich: Ordonówny – budynki istnieją do dziś; Okulickiego – też stoją; Maczki)

    Polubienie

  4. Bardzo ciekawy artykuł, jest w nim tyle osobistych refleksji i ciepłych wspomnień że aż żal, że nie można się przenieś w tamte beztroskie czasy. Panie Marku, proszę o następne artykuły na temat Milowic i nie tylko. Pozdrawiam serdecznie.

    Polubienie

  5. Super, że podjęty został temat Milowic!!! Dziękuję, że mogłam dowiedzieć się tylu nieznanych mi wcześniej faktów. Jeśli to możliwe czekam z niecierpliwością na kontynuacje tematyki o tej dzielnicy. Pozdrawiam!!!

    Polubienie

  6. Twój komentarz
    WSPOMNIENIA SENTYMENTALNE

    „W okresie wiosenno-letnim często dawało się słyszeć w Milowicach dźwięk, który elektryzował nasze serca. Był to dźwięk wysokoprężnych silników czołgowych sprawdzanych w terenie po naprawie w siemianowickich zakładach wojskowych. Obszar testów to położony za Brynicą trójkąt gliniasto leśnych dróg położonych pomiędzy Sosnowcem, Katowicami i Siemianowicami”. Koniec cytatu.
    Pozwalam sobie ten cytat nieznacznie uzupełnić. Moja rodzina ze strony żony już od II Rzeczypospolitej mieszkała w Dąbrówce Małej, po drugiej stronie Milowic, poza rzeką Brynicą. Granicą pomiędzy Milowicami a Dąbrówką Małą była nie tylko rzeka Brynica, ale szczególnie znany już z okresu plebiscytu i Powstań Śląskich (piszę z premedytacją dużymi literami) most graniczny na rzece Brynicy. Z tym mostem kiedyś granicznym z okresu Powstań Śląskich i posterunkiem granicznym, są związane niezwykle ciekawe wydarzenia, ale to temat już na odrębny komentarz czy artykulik.
    Opisywani czołgiści testowali też wyprodukowane w Siemianowicach czołgi nie tylko na okolicznych ugorach, ale też na normalnej miejskiej ulicy Strzelców Bytomskich w Dąbrówce Małej. Jeszcze wtedy uliczka Strzelców Bytomskich była cała po dwóch stronach gęsto zarośnięta drzewami, a ich szczyty tak się zasklepiały, że na kilkukilometrowym odcinku tej drogi utworzyły piękny barwny z rosnących drzew – tunel. Czołgiści pędzili więc tymi pojazdami bez opamiętania normalną miejską ulicą – Strzelców Bytomskich, aż w końcu doszło nawet do wypadku śmiertelnego. Czołg bowiem w pewnej chwili obok zabudowań mojej rodziny wpadł do przydrożnego rowu i śmiertelnie przygniótł spokojnie idącego przechodnia. Przepraszam za skróty myślowe.
    Poznałem Milowice wyjątkowo dobrze w okresie lat 50. XX wieku, gdyż pracowałem wtedy fizycznie przez okres dwóch lat pod ziemią w kopalni. W tym okresie czasu miałem tam nawet kilku kolegów, min.: Jacka S., ponoć później sekretarza zakładowej organizacji ZMS i Jasia Ś. – kompana koszykarskiego z Koła Sportowego „Stal” przy Hucie „Sosnowiec” i jeszcze dwóch innych, wyjątkowo też życzliwych kolegów, których imion i nazwisk już jednak nie pamiętam. W trakcie pracy w kopalni korzystałem też z szatni, z niskich na podmurówce baraków, które już po 1945 roku były komunistycznym więzieniem, określanym delikatnie jako Obóz Pracy. Ten tragiczny epizod opisałem kiedyś w artykule „SZCZĘŚĆ BOŻE ZAGŁĘBIAKU” , a wcześniejsze jego dzieje z roku około 1950, gdy jeszcze byłem licealistą ze „Staszica”, w artykule – „KALINKA, KALINKA, KALINKA MAJA”….. Przepraszam za operowanie skrótami myślowymi.
    Odnośnie tak zwanych „Zamułek”, które z kolei po drugiej stronie Brynicy, w Dąbrówce Małej, a nie w Katowicach jak to niektórzy określają, były zwane „Bagrami”. Bowiem przez dziesiątki lat Dąbrówka Mała była miejscowością całkowicie wydzieloną od Katowic i to jeszcze po 1945 roku. Z własnym dworcem kolejowym i połączeniem kolejowym, bezpośrednim z Dąbrówki Małej z Zakopanem. Przepraszam za skróty myślowe.
    Wg wspomnień mojej rodziny, to piaszczyste tereny ciągnęły się też w Dąbrówce Małej w pobliżu rzeki Brynicy. Co ciekawe ?…. Była to rozległa terytorialnie warstwa piachu, o grubości od 1,5 metra jaka zalegała w Dąbrówce małej do nawet kilku czy kilkunastu metrów, jakie ponoć mieściły się od strony Siemianowic. Wydobywany piach masowo już w XIX wieku przez tutejsze kopalnie ( w tym i z Dąbrówki Małej) doprowadził do powstania licznych dzikich stawów, gdzie miejscowa ludność też się później raczyła kąpielą. To tyle w ogromnym uproszczeniu tematu.
    W Dąbrówce Małej wzdłuż rzeki Brynicy rozciągały się też piękne kolorowe łąki, pełne kwitnących przeróżnych dzikich kwiatów. Dysponuję z tych urokliwych łąk co najmniej kilkunastoma rodzinnymi fotografiami.
    Pozdrawiam.

    Polubienie

Dodaj komentarz